Co tu dużo gadać - coś niepowtarzalnego. Może nawet nie jako film sam w sobie, ale właśnie jako dokumentacja niezwykłego wydarzenia. Na jednej scenie, obok siebie, tacy wykonawcy jak The Mamas & the Papas, Jefferson Airplane, Jimi Hendrix, Simon & Garfunkel, The Who czy The Animals. Moment, w którym Pete Townshend "rozpieprza" w drzazgi swoją gitarę - coś pięknego. Zresztą reszta wykonań jest równie porywająca: Otis Redding z "I've been loving you too long", Hendrix ze swoją wersją "Wild Thing", Mama Cass z ekipą wykonujący "California Dreamin'" - to się ogląda, to się słucha. Esencja hipisowskiego ducha zawarta w zaledwie nieco ponad godzinie materiału - i bynajmniej nie przesadzam w tej kwestii, nawet jeśli miewam do tego skłonności.