Woody Allen w swoim żywiole: jako neurotyk-intelektualista (w tym przypadku: krytyk filmowy), który po rozstaniu z żoną, szuka pocieszenia w ramionach innych kobiet. Z marnym skutkiem, pomimo, że za doradcę ma samego Humphreya Bogarta, archetyp twardego macho, który doskonale wie, jak sobie radzić z "panienkami".
Za kamerą Herbert Ross, ale film spokojnie mógłby się zaliczać do reżyserskiego portfolio twórcy "Śpiocha": humor, dialogi, gra aktorska, sposób narracji, praktycznie wszystko przywodzi na myśl filmy Allena (rzecz wszak oparta jest na głośnej sztuce jego autorstwa). Wystarczyłoby zamienić San Francisco na Nowy Jork i nikt się nie pozna. "Play It Again..." to jednak przede wszystkim hołd dla dawnego kina, klasycznych hollywoodzkich produkcji, z "Casablancą" na czele: pierwszorzędny, kokietujący wybornym dowcipem, doskonale sprawdzający się jako odtrutka na szarą codzienność. Gasną światła i przez półtorej godziny znajdujemy się w świecie niczym z baśni. Zupełnie tak, jak chorobliwie nieśmiały maniak filmowy imieniem Allan. Skromny pean na cześć najwspanialszej spośród muz.